Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dokąd jadą?
— Do Janosika Nędzy.
Zdumiał się chłop, jakby źle słyszał.
— Dokąd?
— Do hetmana, Sobku, powiadają — ozwał się góral za przewódcą stojący.
— Do hetmana? Ależ tam nikt niemoże iść.
— Jam ksiądz, opat tyniecki, biskup — rzekł ksiądz Pstrokoński — i samotrzeć, jako widzicie, jadę, a nie puścicie mnie nazad, choćbym zaprzysiągł, że nie wydam, to wasza wola.
Pozdejmowali chłopi czapki, popatrzyli na siebie.
— A po co?
— Prośbę mam.
— Do nas tylko chłopi prośby mają.
— Mam ją i ja.
Popatrzyli chłopi znowu na siebie, podejrzliwie i nieufnie, ale ten, co się wpierw odezwał, przemówił:
— Puśćmy ich jechać, Sobku, skoro tyle w las wjechali, a i pewnie skądś zdaleka jadą. Że to ich tylko trzech, a jaką prośbę mają i za biskupa się głosom.
— No, to jedźcie — rzekł Sobek.
— Idźże ty Kuba z nimi, coby wiedzieli na szałasie, że my się widzieliśmy.
Ruszył chłop owy przodem.
— Warta? — zapytał go gajowy biskupa.
— Hm — mruknął chłop. Pytać nie było poco.
— Wojskowy u nich moderunek — pomyślał biskup. — Grzeczna czata, że lepszejby i pan Jan Chryzostom Pasek z Gosławic nie sformował...
Rozwidniło się przed biskupem i dachy ujrzał.
— Tu to będzie — pomyślał i mimowolny dreszcz go przeszedł.
Niebawem też zobaczył szałasy i szopy wielkie; dym