Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzieli chwilę w milczeniu. Muszyna patrzył na kierownika.
— Z Czech wożą, rozumiesz? Tam czosnek tani, u nas drogi. U nich wódka droga, tu tania. Prosta kalkulacja. Ryzykują chłopcy, prawda, ale wychodzą nieźle. Wille, konta w PKO! Tak, tak, Andrzejku. Nie myśl, że to taka prowincjonalna hołota!
Muszyna jeszcze nie mógł uwierzyć. — Jasiu, nie upiłeś się czasem? Chuchnij!
Flacha zionął Muszynie w twarz oddechem przepojonym wódką. Roześmieli się. I znów Rybaczyński jakby się przestraszył. Rozejrzał się naokoło. — Mur, mur? Andrzej!
— Mur — przytaknął redaktor. — Powiedz jeszcze — poprosił — jak oni to robią.
Rybaczyński wypił odchylając głowę do tyłu. Postawił kieliszek na stole, usta wytarł dłonią.
— Mietek Szeląg gra pierwsze skrzypce. Mają swoich ludzi w Miłkowicach i innych wsiach. Co miesiąc przerzut. Tam i z powrotem, przez góry. Od granicy wiozą karetkami pogotowia. Gniazdowski daje szpitalne.
— Czekaj! A wojsko, Czesi, granica? Przecież kontrabanda dzisiaj nie taka łatwa. Jasiu!
Flacha tylko pokiwał głową. — Kochany. Szmalec, szmalec! Za pieniądze ksiądz się modli!
Znów wypili. W sąsiedniej sali śpiewali chłopi: — „Niejedna panienka i niejedna wdowa...”
Flacha jakby się zmęczył — głowa poleciała mu na stół. Próbował jeszcze mówić:
— Sprawdź konta w PKO. Proszę bardzo! W naszym oddziale pracuje niejaka Piwko. Powołaj się na mnie. — Pytał: — Mur, mur?
Potem zasnął. Muszyna nie był pewien, czy Rybaczyński żartuje, czy mówi prawdę. Zamyślony, siedział za stołem.