Przejdź do zawartości

Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu gitarę z rąk. Uderzył o kolano — zabrzęczały cienko struny, sucho trzasnęło drewno. Chłopak zerwał się, przybladł trochę.
— Co pan zrobił? Jakim prawem?
Szeląg rzucił gitarę na ziemię.
— Pan nie ma prawa — powtórzył chłopak. — Mogę robić, co chcę. Pójdę po milicję...
Jasiu Flacha śmiał się za ich plecami.
— Grozisz? — spytał Szeląg. Posunął się o krok. Chłopiec cofnął się przed nim, potknął o skrzynkę i zachwiał. Prezes, z rękami w kieszeniach, napierał na niego. — Straszysz mnie?
Hippis chwycił nauczyciela za ręce. Może chciał utrzymać równowagę? Nie mógł już cofać się dalej z powodu skrzynki. Szeląg wyszarpnął ręce z kieszeni — Flacha widział, jak chwycił chłopca za klapy wypłowiałej kurtki i jak uderzył. Był to prawy prosty wymierzony w twarz. Rybaczyński usłyszał uderzenie. Hippis osunął się na kolana, potem, kiedy Szeląg puścił klapy kurtki, upadł na twarz. Prezes trącił jego ramię nogą. Chłopak nie ruszał się. Długie włosy rozłożyły się jak wachlarz na trawie.
— Załatwiłeś go, Mieciu — powiedział Jasiu Flacha. — Ładnie.
Szeląg zajrzał do namiotu. Leżało tam małe brezentowe wiadro z drewnianymi uchwytami. Nauczyciel zaczerpnął wody z rzeki i chlusnął na głowę chłopca. Hippis poruszył się, jęknął, ale nie wstał.
— Zostaw go, Mieciu — poradził Flacha. — Nic mu nie będzie.
Szeląg cisnął puste wiadro pod namiot. Poszli wolno łąką w stronę skarpy. Nauczyciel nie mówił nic, obejrzał się dwa razy. Hippis leżał, tak jak go zostawili — koło drewnianej skrzynki. Widać było bose nogi i wypłowiałą kurtkę. Obok leżała połamana gitara i puste brezentowe wiadro.