Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzą do głowy, a każda z nich, to niebotyczna góra na drodze ku zbawieniu. Przeżegnałem się, splunąłem i wyciągnąłem z tego przybytku zepsucia mego towarzysza, niepodzielającego mych zapatrywań i gotowego zatracić duszę dla odświeżenia ciała. Przytem w wodzie pływają pono jaszczurki i ztąd nazwa »Jaszczurówki«. Sam widziałem jedną, jak pełzała między kamieniami. Czarna, żółto nakrapiana... austryacka.
Później dano obiad, alem się nim nie objadł. Za lepszą dwa razy baraninę w dobrze rządzącem się społeczeństwie sadzają restauratora na 5 lat ciężkiego więzienia. W restauracyi, oprócz nas było jeszcze dziesięcioro hałasujących bębnów. Jeden bąk zaczął walić po fortepianie, a drugi fikać koziołki. Dzięki Ci Panie, że nie jestem jak owi głupcy, co się pożenili i z rezultatami małżeństwa rżną do Zakopanego. Choć nie jestem Herodem, potopiłbym tych wszystkich bąków w Jaszczurówce, a przynajmniej tego, co bębnił na klawicymbale. Zdawało mi się, że po tuzinie skorków wlazło do każdego mego ucha...
Tymczasem gwoli rozmaitości deszcz lunął jak z cebra. Masz babo redutę, jak tu się dostać do Zakopanego? Szczęściem jacyś »jaszczurowiacy« powrócili budą góralską do domu. »Jedziecie