Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od czasu jak zapamiętać mogę, jestem wygodnicką. Lubiłam zawsze miękkie fotele, kozetki i szezlongi, krzesełka były mi wstrętne, szczerze mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, wykreśliłabym je bez wahania z liczby domowych sprzętów.
Gdy wyciągnąwszy się na sofie jak długa, chrupiąc karmelki do czytania się zabieram, Zosia nazywa mnie leniuchem, robotę mi jaką wynaleźć się stara, odsyła do mamy, straszy, że kwiatki zwiędną, gdyż zapomniałam o nich, słowem dręczy swoją młodszą siostrzyczkę na różny sposób.
Może to i prawda, że mam wrodzony pociąg do próżnowania, cóż więc zrobię, jeżeli tak jest rzeczywiście? Mamże prowadzić nieustanną walkę z własnem usposobieniem i umyślnie zatruwać sobie młode lata, które już nigdy nie wrócą?
Na cóż się to zdało, co mi z tego przyjdzie? zrobi się wszystko w domu i bez mojej pomocy, dadzą tam sobie radę, nie ma kłopotu.
Mama drepcze od rana do wieczora, co prawda nigdy się nad tem nie zastanawiałam, czy zawsze tak dreptała, czyli dopiero teraz, gdy jest starszą, mogłabym niemal przysiądz, że dawniej tak nie było, czyż podobna nie użyć w młodości zabaw i rozrywek, domowym drobiazgom poświęciwszy życie!
Zosi, starszej siostrzyczki nie rozumiem zupełnie, ta dziewczyna urodziła się kucharką! Lubię smaczne kąski, więc też zdolności i upodobania mojej Zosiuni mogłyby mnie cieszyć widocznie, jednak daleką jestem od samolubstwa, gdyż żal mi biedaczki zapracowanej i ponoszącej tyle trudów dla naszej wygody.
Ona przecież nie skarży się nigdy, zapewnia, że jest najszczęśliwszą w świecie, drwi z deszczu, gdy