Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obiad, rozweselany dawniej przez gospodarza, odbył się w milczeniu; połowa została nietkniętą. Kto mógłby jeść ze smakiem, jeśli sam gospodarz usuwał dary Boże i patrzył na ścianę, jak gdyby około siebie nic nie widział!.. Zebrawszy talerze, gospodyni schowała resztę jedzenia do piecyka; widziałem później, że miała oczy obrzękłe od płaczu.
— Co to jest? pytały dziewczynki — co jest tatuniowi?
— Chyba go kto odmienił! wzdychała szewcowa — nie wytrzymam w tej żałości.
Chłopcy nie śmieli na jedną chwilę od roboty się ruszyć; pomimo że pracowali ciągle, nie szło im jakoś. Strach im przeszkadzał — psuli najczęściej.
Wieczorem, gdy ostatnią już gromadką wybieraliśmy się na piec, a młodsi dawno już spali, Musiałek wreszcie przemówił. Zawołał żonę, chłopaków i córki i rzekł do nich:
— Słuchajcie — długo myślałem, a jestem człowiek prosty, nawykły pracować rękami, nie głową... sądziłem, że mi ona pęknie od tego trudu. Rozważywszy wszystko razem, widzę, że nasze ptaki wymordowała ręka ludzka.