Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki gromadził, parzył, a potem dawał do jedzenia kaczkom i kurom.
Lecz cała praca, w której go dotychczas wróble wyręczały, była bezskuteczną; dziś skończył i, zdaje się, wykonał jak najlepiej — jutro znowu chrabąszczów pełno; nie dały się wytępić w żaden sposób. Człowiek do takich trudów stworzonym nie jest; — gdyby w powietrzu latać umiał, dałby radę, lecz przy swojej niezgrabności, niech o tem nie myśli wcale.
Gdy gospodarz do chrabąszczów się zabrał, liszki i gąsiennice nie próżnowały; moc owadów rozwinęła się w ogrodzie, wszystko to cięło liście drzew, zawiązki owoców, niszczyło warzywa. Nasiona różnych chwastów puściły zielsko, jakiego dotąd nikt nie widział, gdyż ptaki we właściwym czasie wybierały je z ziemi.
— Dobrze tak skąpemu! a co? dobrze!
— Pięknie na tem wyszedł, dokończył wróbel. Pożałował chleba ptakom, swoim robotnikom i sam go stracił, na polach bowiem również zbiory mu przepadły.
— Cóż dalej, wróbluniu? zaświergo-