Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jasio śmiał się jeszcze, ale był bliski płaczu. Nie wiedział, czy siostra żartuje, czy jest zła naprawdę; uspokoił się dopiero i upewnił, gdy go wzięła na ręce. Przytulił rumianą ze snu buzię do twarzy Marcysi.


∗                    ∗

— Ale, babuniu, ja chcę mieć takie ptaszki prawdziwe, co jajeczka niosą, latają wysoko i śpiewają. Chcę mieć dużo takich prawdziwych.
Z temi słowami, wszedł do mieszkania śliczny, jasnowłosy chłopczyk, a za nim kobieta niemłoda, wysokiego wzrostu.
Chłopiec wyglądał jak obsypany śniegiem: czapeczka, gruby, ciepły płaszczyk, rękawiczki, nawet obucie jaśniało białością świeżo spadłych puchów zimy. Poważna kobieta trzymała go za rękę.
— Będziesz miał takie ptaszki, Luniu, rzekła z uśmiechem.
— Jak to dobrze, jak to dobrze!
Majster się ukłonił, chłopczyk żywo do niego podbiegł i zapytał:
— Proszę pana, czy można tu kupić dużo ptaszków prawdziwych? Ale chcę koniecznie, żeby latały, bo moje nie la-