Strona:Karolina Szaniawska - Przy wigilijnym stole.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   10   —

— Kochany Guciu — rzekłam słodko, pragniesz się ożenić. Niech ci powinszuję chwalebnego zamiaru. O! tak, wtedy dopiero będziesz szczęśliwy...
— Szczęśliwy przerwał z niechęcią, otóż to właśnie, że myślę inaczej.
— I do mnie w podobny sposób się odzywasz! Do kobiety mężatki, pragnącej każdą chwilę życia mężowi osłodzić!
Nie odpowiedział. Z oczyma wlepionemi w dywan pozostał jak sfinks tajemniczy, do ostateczności mnie przywodząc.
— A! a... rzekłam po chwili, teraz już rozumiem... W papilotach czy bez, one wszystkie jednakowe.
— W papilotach? — powtórzył, podnosząc na mnie pytające spojrzenie.
— To twoje własne wyrazy, jedyne prawie jakie usłyszałam przy wieczerzy.
Gustaw uśmiechnął się z przymusem.
— Nie dziw się — rzekł, to kwestya żywotna od której zależy przyszłość pokoleń.
Zdumienie moje przeszło miarę.
— Proszę cię mów wyraźniej — rzekłam stanowczo. Gotowam sądzić że bredzisz w gorączce, lub dostałeś obłędu.
— Już mi to mówił jeden z kolegów. A przecież pogląd mój jasny; prawda sama w oczy się rzuca. Będę więc otwartym kuzynko, jeżeli każesz, powiem co jest przyczyną mojej niedoli; co spowodowało moje zerwanie z Wacią i inne nieszczęścia jakie przechodziłem.
— Nieszczęścia?..
— Kto inny powiedziałby zawody, rozczarowania, ja nazywam nieszczęścia.
— Zlituj się Guciu mów jaśniej, gdyż cię pojąć trudno.
— Nie widzieliśmy się od Stycznia.
— Dobrą masz pamięć, drogi kuzynku; zatem blizko rok.
— Przez ten rok miałem trzy narzeczone.
— Ratujcie! chyba umrę... trzy narzeczone!
— Tak, albo raczej trzy nędze, trzy niedole w postaci kobiet.