Strona:Karolina Szaniawska - Przy wigilijnym stole.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

— Bluźnierca!
— To moje gorące pragnienie... Po cóż cierpieć i cierpieć — życie jest tak nudne, jedna karta do drugiej podobna, aż nawet ciekawość nie bierze zobaczyć co będzie jutro, pojutrze, lub za rok. A tu, niby na złość, wszyscy powtarzają: zdrowia, szczęścia, długich lat i tym podobne oracye...
Pogroziłam mu palcem, nie było czasu dysputować. Siedliśmy do wieczerzy — na szczęście, czy może na nieszczęście, dostało mi się locum obok kuzynka, który z pochmurnem obliczem łykał tradycyjną zupę migdałową.
— Czy nie smakuje? szepnęłam nie bez złośliwości.
— Co? — spytał kuzynek jak gdyby ze snu zbudzony.
— Co?... Łosoś w papilotach!
— W papilotach... powtórzył — w papilotach czy bez, one wszystkie jednakowe.
Tu już wesołość moja znalazła ujście w serdecznym śmiechu, którym mi zawtórowano z przeciwnego rogu stołu, gdzie pan radca dokończył właśnie starą jak świat dykteryjkę i rad z powodzenia, miał zamiar zaprodukować nową, znaną dopiero po potopie.
Smieliśmy się wszyscy. Nawet dzieci, niewiedzące zapewne co jest przyczyną ogólnego rozweselenia, przestały jeść i dla kompanji wybuchnęły śmiechem. Munia aż zupkę rozlała na fartuszek. Tadzio się zakaszlał.
Podano rybę — był to wyborny sandacz z jajami ugotowany w miarę, nie zanadto, jak najczęściej się zdarza. Kucharka zna swój fach.
Ja pamiętałam o kuzynku, który nie jadł lecz dziobał porcyjkę nałożoną na talerz memi własnemi rękoma.
Nie biorąc udziału w rozmowie, chłodny, milczący, miał minę człowieka śmiertelnie znudzonego. Przyglądałam mu się z ukosa, usiłując wyczytać z jego rysów, co trapi ten umysł nie dawno wyjątkowo pogodny, rad z życia, zbrojny zapasem sił i energii, będących główną szczęścia podstawą.
Nie wyczytałam nic. Twarz kuzynka zasłoniła się szczelnie maską apatji, z po za której prawdziwego stanu rzeczy do-