Strona:Karolina Szaniawska - Ostatni wtorek.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   14   —

— No proszę imości — rzekła zaraz na wstępie, przystępując do łóżka — człowiek tylko raz żyje na świecie, toć nie dziwota że chciałby trochę wesołości zakosztować. Duchem łóżko pościelę, naszykuję wody, obrządzę się i pójdę, bo tam czekają, a maglarka właśnie posłała po piwo.
— Cicho, szepnęła staruszka — Franuś przyszedł, czyż nie widzisz? Helenka się dziwi, nie trzeba mówić tak głośno.
— Gdzie tu u imości jaki Franuś, co za Helenka?
— Nie widzisz..? A Kazia tam... przy szafie.
Tomaszowa schwyciła się za głowę, wytrzeźwiona zupełnie.
— Proszę pani — rzekła, trzęsąc ręką szaruszki — proszę pani!
— Mówże ciszej, proszę — patrz, Kazia spogląda w tę stronę.
Wylękniona stróżka zaczęła płakać.
— Imościuniu droga, kochana! co to jest? co to znaczy? wołała wśród łez.
Nagle spojrzawszy w nieruchome oczy staruszki, cofnęła się ku drzwiom.
— Biegnę po pannę Anielę — rzekła, zatrzasnąwszy je za sobą. Świeca wypaliła się i zgasła, ciemność zaległa pokoik, a staruszka majaczyła jak we śnie, powtarzając drogie imiona.
Na górze u kupca rozpoczął się właśnie mazur nie biały jednak bo zagrożony o północy nadejściem popielca. Wybijano chołupce, aż trzęsły się szyby. Tomaszowa z maglarką wpadły do pokoju, a za niemi dwie jeszcze jakieś baby, z których jedna niosła zapaloną gromnicę.
— To ci nieszczęście — narzekała stróżka — jedyna krewna nie zamknie jej oczów, bo tam gdzieś gra na balu.
Zapaliły lampę odmawiając pacierze... Gromnica wypadła z konwulsyjnie zaciśniętych palców... Staruszka już nie żyła.
Po ciężkich, długich dniach karnawału, nadszedł dla niej nareszcie „ostatni wtorek.“