pierwszy na nią się rozgniewał. Natalka załamywała ręce, szlochała i rzucała się na ziemię płacząc. Próżno Józia kilkakrotnie przychodziła do drzwi i służąca prosiła: panienko, trzeba wyjść koniecznie — sama nie wyszła, ani nie wpuściła żadnej z nich do pokoju. Zmierzch zapadał, gdy ochłonąwszy nieco z samolubnego żalu, przypomniała sobie matkę. Otworzyła drzwi, a z przyległego pokoju wyszła do niej Józia.
— Ach, Naciu — rzekła dziewczynka — ciotuni gorzej, znacznie gorzej! Ale nie wchodź tam, doktór pisze....
— Co się stało?
— Jak tylko wyszłaś, wołała za tobą, później przymknęła oczy, zbladła i chwyciła się za serce. Nie wiedziałam, co to znaczy, ale strach mnie ogarnął i pobiegłam do suteryn po tę dobrą kobietę. Ratowała też, oj ratowała — i octem, i wodą kolońską i jakiemiś solami. Marcysia dwa razy przynosiła z apteki różne lekarstwa. Nareszcie ciocia odzyskała przytomność, ale Pawłowa mówi, że jest źle bardzo, więc posłałam po doktora. Był na mieście, teraz przyszedł; jak spojrzał na ciocię, wystąpił ostro do Pawłowej: coście zrobili? zabijacie chorą — chcecie zapewne, żeby umarła! Ach, Naciu, Naciu, co to będzie?
Piorun, padający u stóp Natalki nie zrobiłby pewno silniejszego wrażenia. Znając charak-
Strona:Karolina Szaniawska - Nacia.djvu/119
Wygląd
Ta strona została skorygowana.