Strona:Karolina Szaniawska - Moja pierwsza wycieczka krajoznawcza.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

patrzeć: tu i tam rwą się oczy: tu i tam cuda bajeczne. Niby w marzeniu sennem, zjawiają się jakieś nieprawdopodobne gmachy, które stuleciami wznosił cierpliwie czas — olbrzymy, potwory kształtów arcyrozmaitych, wzgórza przecudne, okolone het, het ciemną koroną świerków, które królują tu wszędzie, niby ostrołukowe gotyki, poniżej przepaście dolin, łąki wspaniałe, to znów skaliska zuchwałe, fantastyczne.
Przymykam oczy, by zatrzymać, by myślą zawięzić cały ten przepych zieloności różnorodnej i śmiałe kontrasty krajobrazu. Daleko do tego! Gdy bym był artystą, czuję, że brakło by mi wielu a wielu szczegółów, takie jest ich mnóstwo. Objąć niepodobna.
Tylko podziwiać, podziwiać i jeszcze raz podziwiać; w najbardziej, utajonej głębi ducha stwarzać tym cudom świątynię, bóstwa godną. Słowa za blade, farby malarskie nie dość żywe, zaś pamięć ludzka zbyt ograniczona...
Dużo mi ludzie pletli o złych drogach tych okolic. Szmat jej przebyłem, i pojęcia nie mam: Czy istotnie bryczka trzęsie? czy o kamienie stuka? czy pod górę niby żółw się wlecze, lub z góry pędzi na złamanie karku?... Alboż tak źle? tak ciężko? — gotów jestem pytać woźnicy i koni.
Szkapy tymczasem pędzą rączo... Zgrzane?... Tak, — nic dziwnego! upał... Woźnica je wstrzymuje i śpiewa krakowiaka. Gdyby mu źle było — czyżby śpiewał?...
Czyliż istotnie jadę bryczką — czyli śnię, a ta wspaniała panorama skał, wzgórz, świerkowych baldachimów jest tylko złudzeniem?...
Nagle się dowiaduję: już nie w powietrzu płynąc, ani siedzący na bryczce, tylko przy niej, czy pod nią — z ogromnym bólem głowy nóg i rąk, potłuczo-