Strona:Karolina Szaniawska - Dwie jagódki.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osobom dobrze wychowanym. Tu nikt pojęcia o nich nie ma.
Tak rozumując, Ludka siedziała chmurna, gotowa odciąć się szorstko każdemu, kto by po nią przyszedł. W godzinach lekcyi, mniej więcej wypełnia co każą, teraz jednak nie lekcye, wolno pracować lub też wypoczywać. Koleżanki wymykają się po dwie, trzy razem, nikt nie pyta dokąd poszły. Dopiero gdy przyjechała jakaś tam, psuje cały porządek i względną swobodę.
Głośne czytanie, także wymysł?.. Kto sam czytać umie, nie potrzebuje tej przysługi. Brzęczenie nad uszami ani jest pożyteczne, ani przyjemne. Zresztą, ona nie chce; posiedzi tutaj sama, zasłuchana w myśli własne, które niby skrzydła do Malinek ją poniosą, drwiąc z odległości i spóźnionej pory.
Przymknęła oczy, by nie patrzeć na łóżka, ustawione dwoma rzędami przez całą długość ogromnego pokoju, na ściany, czyste wprawdzie, lecz malowane jednym kolorem, nudne, szare i ujrzała się w Malinkach. Skrzydła jej myśli zawisły nad parkiem, powiały nad chińskim pawilonem w ogrodzie, musnęły kotarę z bladoróżowego atłasu i zatrzymały się chwilę przy łóżeczku wykwintnem, miękkiem, niby gniazdko. Wtargnęły też do gabinetu i przez całą długość alei grabowej biegły stęsknione, w ślad za wysoką poważną postacią, która całemi godzinami odbywa tam wędrówkę. Były wszędzie, lecz nie bawiły długo, z jakiej racyi, Ludka sama nie umiałaby odpowiedzieć.
Wstała z krzesła i przeszła parę razy między dwoma szeregami łóżek, „samotność“ zaczynała ją draźnić. W sypialni było cicho, a od małej lampki prawie ciemno.
Co też panna Leonka robi teraz? może czytać przestała, opowiada o matce swojej, wszak z pogrzebu wróciła z niezaschniętemi jeszcze łzami. A może to co czyta, ładnem jest, może zajmujące, bądź co bądź, nie nudniejsze przecież od czterech ścian sypialni, białości łóżek, niby mogił zasypanych śniegiem.
To ostatnie porównanie przeraziło Ludkę. Mogiły, trumny — nigdy nie lubiła myśleć o nich, a tu tak cicho, głucho — Boże!... do okna jakiś cień się skrada..
Ledwie powstrzymała okrzyk trwogi i nie bacząc, że to cień jej własny, przerażona mocno wybiegła z pokoju.
W sali rekreacyjnej było także pusto, lecz nie tak strasznie, bo mniej samotnie, dochodził tutaj głos. A co za głos! co za wspaniała melodya rytmu, co za muzyka!.. Niepomna strachu, który ją przygnał tutaj, ani urazy, ani gniewu, dziewczynka podziwiała silne słowa wiersza:[1]

W najdalszy, cichy kraju kąt
Unieśli swe najdroższe skarby,
I pielęgnując święty żar,
Między skalnemi żyli garby...

  1. Miriam „Ogień święty.“