Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go uprzejmie, ponieważ dosyć się natrudził i czas mu wypocząć. A jeśli on nie życzy sobie wypoczynku? — Jeśli nie chcę? jeśli potrzeby nie czuję? — wołał, zmiarkowawszy co się święci.
— Młodzi także żyć muszą — odparł krótko jeden z radców najbardziej wpływowych, a przytem nieomylny.
Widząc, że głową muru nie przebije, pan Włodzimierz podał się do uwolnienia — i oto dziś, w pierwszym dniu przymusowego wypoczynku jest melancholji blizki.
Cóż stąd, że emeryturę otrzymał niezgorszą — cóż, że ma tam jaki taki grosik wdowi na czarną godzinę, więc troska o byt go nie gnębi — alboż to jest wszystko?... Serce mu pęka z żalu nad przyszłością in stytucji, która usuwa ludzi w sile wieku, pożytecznych, gorliwych, ponieważ trzeba miejsca dla młokosów, bo oni także żyć muszą.
— A co ja? co ja? — kwili w panu Włodzimierzu czterdziestoletnie nawyknienie do stoika biurowego.
Młodzi mogli wybrać sobie inny zawód, niekoniecznie urzędniczy, by pchać tam, gdzie ciasno. Tyle fachów na świecie, tyle źródeł zarobku i pracy, że wstyd naprawdę, gdy młody woli deptać po piętach staremu, niż dobijać się stanowiska w handlu, przemyśle, komunikacji, budownictwie, rolnictwie, sztuce lub nauce!
— A co taki stary z sobą zrobi — hę?...
Biadania i protesty Ziarneckiego przerwał Hulaj.
Skomląc radośnie, wypadł do przedpokoju i rzucił się do klamki. Wystarczało zadzwonić, z miejsca się nie ruszywszy, by przyszła Wojciechowa, lecz wstał żywo i udał się za psem.