Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O cóż idzie? Nie wiem.
— Tatuś do biuła poszedł! Tatuś ma biuło — ma!... — zawołała z tryumfem dziewczynka. Jak długo tam pochodzi, to Mania dostanie żółte buciki i sukienkę! A ty nic nie wiedziałeś!...
Pan Włodzimierz śmiał się także. Kamień spadł mu z serca. Był szczęśliwy, był uradowany.
— Ale tem bardziej pojechać na spacer musimy, zawołał z fantazją. Po co w czterech ścianach prażyć się jak w kotle! Chodź do mamy — ty naprzód, ja za tobą. Powiedz, że stary pan, że dziaduś... No, Hulaj, do Wilanowa jedziesz — psie!...
Pani Gwozdkowa, rada przyjacielowi córki, stropiła się wszakże wizytą niespodzianą. Próbowała tłumaczyć:
— Pan bardzo łaskaw — ale będzie miał z Maniusią kłopot...
— Żadnego — jak Boga kocham! — upewniał Ziarnecki.
— Pan bardzo łaskaw — a myśmy tacy dziś szczęśliwi! — rozgadała się młoda matka nie gorzej od córki.
— Mój mąż, panie... od dnia dzisiejszego...
— Wiem, wiem — serdecznie winszuje!...
— Tyle czasu... drożyzna coraz większa... mówiła dalej pani Gwozdkowa z oczami łez pełnemi. Myślałem, że to nigdy się nie skończy...
— Jednak chwała Bogu...
— Nie było nigdzie miejsca. Komu dobrze, ten siedzi — więc mimo poparcia ludzi dobrych, czekaliśmy tak długo... Dopiero od dzisiaj... pewien zacny urzędnik podał się do emerytury... oby żył do stu lat!... Ktoś tam na jego miejsce wyżej poszedł i mężowi mojemu wolna posada się dostała.