Strona:Karolina Szaniawska - Dobre wychowanie.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

staraniem garstki ludzi dobrej woli, rozwinęło swój sztandar kwiecisty a wonny.
Zakłady wyższe petersburskie przyjmowały bardzo skromną, ściśle określoną odsetkę naszych przyszłych inżenierów i techników, zagraniczne nie stawiały przeszkód, lecz sama odległość przy małej znajomości języka obcego, której to sztuki wypadło się uczyć po za szkołą, utrudniała dostęp.
Cóż więc, że „nowe hasła“ rozbudziły w społeczeństwie potrzebę szerszej działalności ekonomicznej, że mu kazały podążać spiesznie naprzód, bo tam gdzieś daleko wspaniałe gościńce się otwarły, olbrzymie horyzonty, gdy do tych gościńców nie utorowano ścieżek.
Najmłodsi, wielkiemi nadziejami obciążeni i wielką przyszłość sobie rokujący, musieli je udeptywać. Ile się przytem nabłąkali, sama długość pochodu świadczyć może. Dla wielu szkoła Wawelberga, doskonale obmyślana przyszła już za późno. Utknąwszy w drodze, jako rozbitki, czepili się pierwszej lepszej deski ocalenia. Silniejsi kołatali z roku na rok do instytutów w Cesarstwie. Trzy, cztery lata zbiegły nieraz na takiem szukaniu mozolnem.
Dobrze jeszcze, gdy warunki domowe przez ten czas nie uległy zmianom, gdy nie zabrakło środków, — ale najczęściej wprost przeciwnie było. Do troski o naukę przyłączała się konieczność a trudność zarobku i widmo nędzy szło jej śladem.
Niektórzy uczą się do dziś w politechnice warszawskiej, w instytutach petersburskich i zagranicznych, a do końca im daleko, — ileż lat korzystać będą z nauki nabytej tak mozolnie, wykradanej niemal? Kiedyż owoce trudów swoich zbierać zaczną, gdy dziś żyje się tak niedługo!...
I nie dziw, że nerwy mają poszarpane, że im brak dzielności. Ależ zdumiewać się raczej wypada, że tyle wytrzymali!
Od szóstego roku życia ślęczyli już nad