Strona:Karolina Szaniawska - Doświadczenie Janinki.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Doświadczenie Janinki.

— Nie rozumiem, droga Mamusiu, jak można kochać takie brudne, obdarte dzieciaki, mówiła Janinka patrząc przez okno na dwóch nędznych, chorowitych malców, którzy uwijali się po podwórzu. Jeden z nich, starszy, dźwigał miotłę, drugi zaś w koszyk zbierał śmiecie, aby je zanieść do pudła przeznaczonego na ten użytek.
— Jak można kochać? powtórzyła Mama, zupełnie tak samo jak ciebie, Stefcię, twego braciszka Franusia i mnóstwo innych dzieci.
— Ah! Mamusiu!
— Dziwisz się, Janiu, cóż w tem szczególnego? Ja sądzę, iż to rzecz bardzo naturalna, którą łatwo zrozumiéć.
— Bo, Mateczko, aż przykro na nie spojrzéć, a cóż dopiero kochać, popieścić, ucałować, jak mnie całuje Mamusia.
— Czy sądzisz, że te biedne dzieci w łachmanach, jeżeli nie są sierotami, na domiar niedoli, mają nie zaznać pieszczot matki i czułości ojca?
— Nie wiem... ja nie wiem, ale mi się zdaje.... wtrąciła Jania, sama nie wiedząc od czego zacząć.
— Powiedz tylko, czy gdybym ja teraz z wygodnego mieszkania zmuszoną była przenieść się na poddasze, wyprzedać suknie, a zakasawszy rękawy stanąć przy balii lub kominie, moja dobra Janinka kochaćby mnie przestała?
W oczach dziecka błysnęły łzy.
— O! nie! zawołała Jania rzucając się Matce na szyję, droga Mamusiu, zawsze, ah! zawsze kochałabym cię jednakowo.
— A więc rozumiesz mnie teraz?
— To jest.. niby... chciałabym się przekonać... Ale nie, nie, Mamusia w tej czy w owej sukni zawsze będzie ta sama, zawsze miła, kochana Mateczka, a tamte dzieciaki, brr.. obrzydliwe.
— Powiedz mi, moja córko, czy robią co złego?
— Nie wiem, doprawdy.
— Łatwo się przekonać.. Może się biją pomiędzy sobą?
— O, nie, Mateczko. Raz tylko, widziałam, młodszy chciał uderzyć starszego, ale pogroził mu tylko i uciekł.
— Czy próżnują? całemi dniami wałęsają się po dziedzińcu?
— Tego nie widziałam. Zdaje mi się przecież, że starszy chodzi do szkoły, a młodszy w lecie kołysał zawsze jakieś małe dziecko na podwórzu przy bramie.
— A więc ci chłopcy są synami stróża?
— Tak, Mateczko.
Rozmowę Mamy z córką przerwało wejście Marysi, która przyniosła maleńką Stefcię, rumianą ze snu, wesołą i gwarzącą jak ptaszyna.
— O ty śliczny aniołku, zawołała Jania, daj rączki, daj, pocałuję!
— Kochasz siostrzyczkę?
— Mamusia pyta?...
— A gdyby to biedne, niedołężne maleństwo zasmoliło sobie buzię, sukienkę i fartuszek, panna Janina, wielce delikatna dama, kazałaby je pewno za okno wyrzucić.