Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szirwani za Armenim, aby przekonać się o jego bezpieczeństwie; — dlatego skłoniłem szeika, żeby przedtem kazał przeszukać okolicę obozu, a potem wystawił warty. Uskuteczniono obydwa moje zarządzenia z największą pieczołowitością, sam zresztą pomogłem w poszukiwaniach; nie znalazłem jednak żywej duszy.
Teraz spytaliśmy powtórnie delikwentów, czy przyznają się do winy, uprzedzając, że zwracamy się do nich po raz ostatni; kiedy ponownie zaprzeczyli, rozpoczęło się to, co Turek nazywa: bir degenek urmak, to jest bastonada. Naturalnie, kazałem ich położyć w takiej od siebie odległości, aby jeden nie słyszał zeznań drugiego; w przeciwnym razie mogliby nas, pomimo bólu, okłamać. Prawdziwe będą zeznania, skoro się dadzą uzgodnić.
Jednakże zdawali się być nieczuli na uderzenia, gdyż przez długi czas nie wydali nawet jęku, chociaż, już po pierwszym kiju, popękały im podeszwy. Nie sądziłem nigdy, aby człowiek zdolny był do takiej wytrwałości! Handlarzowi nie wydarło się nawet westchnienie. Co się tyczy drugiego, nie umiał tak panować nad sobą; w każdym razie jęczeć począł dopiero po dwudziestym razie. Po pewnym czasie jęki zamieniły się w prawdziwy ryk; wreszcie, nie mogąc dłużej wytrzymać bólu, poprosił, aby wstrzymano egzekucję. Szeik rzekł do mnie:
— Emirze, pomów z nim; wiesz lepiej ode mnie, o co pytać!
Uprzedziłem draba, aby mówił prawdę, w przeciwnym bowiem razie rozpoczniemy na nowo bastonadę:
— Gdzie rozbiliście obóz?

188