Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tam gdzie się takie małe potoki schodzą, wznoszą się nawet lasy i ciągną soczyste prerje. Taki błogosławiony zakątek stanowiła właśnie miejscowość, którą jechaliśmy obecnie. Nietrudno więc było znaleźć ślad obu schwytanych wywiadowców.
Ponieważ schwytano tych ludzi natychmiast po ich przybyciu, ślady były jeszcze tak świeże, iż potratowana trawa nie zdążyła się podnieść. Mogliśmy więc jechać galopem, nie spuszczając oka z odcisków. Wywiadowcy zdawali się mknąć przez całą noc — w każdym razie nie znaleźliśmy nigdzie śladu obozu. Wkrótce jednak teren przybrał charakter skalisty; musieliśmy zwolnić biegu, aby z tropu nie zboczyć. Wszelako w mroku nocnym wywiadowcy nie mogli przestrzegać zaleceń ostrożności, to też, aczkolwiek na twardej skale nie mogło być mowy o śladach kopyt, nie brakowało jednak innych drogowskazów.
Dopiero wieczorem przybyliśmy do strumienia, nad którym poprzedniego dnia odpoczywali. Znaleźliśmy tu zakopane leki i garnki z farbą, które przekonały nas naocznie, iż wywiadowcy istotnie są Pa­‑Utesami i że znajdują się na ścieżce wojennej. Spędziliśmy tu noc całą, a następnego dnia rano pojechaliśmy dalej.

Niestety niepodobna było już poznać śladów; aliści to nas nie wprowadziło w zakłopotanie, gdyż dość tylko było trzymać się kierunku na Rio San

13