Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zwykłe ubrania. Pozostali mieli olbrzymiej szerokości turbany o dwułokciowej średnicy; prawdopodobnie byli to Kurdowie. Gdy nas spostrzegli, zatrzymali się na chwilę, poczem ruszyli dalej. lecz znacznie wolniej, niż poprzednio. Czekaliśmy, używając wierzchowców jako osłony. Nie była to zbyt przyjemna sytuacja i skłamałbym, nie przyznawszy, że byliśmy niezwykle podnieceni. Niezadługo rozpoznałem ich twarze. Wtem zawołał Halef:
Maszallah! To Kurdowie i Ormianie! Nasz Armeni jest również z nimi! Jedzie przy boku starego, siwobrodego Kurda, który zdaje się jest ich przywódcą.
Maszallah! — zawołałem również. — Czy poznajesz siwobrodego?
— Nie, jeszcze nie!
— To Melef, zdradziecki szeik Kurdów Szirwani, który chciał nas niegdyś zamordować!
— Naprawdę, to on! Godzina kary nadchodzi! Za pierwszym wrogim odruchem, kula moja poszuka sobie kwatery w jego mózgu!
— Właśnie dlatego, że z nimi przybył, przypuszczam, iż nie dojdzie do przelewu krwi. Zna przewagę mego sztućca Henry’ego nad ich staremi flintami i na pewno nie zapomniał jeszcze dalekonośnej rusznicy niedźwiedziej. Wie również, że mogę strzelać, nie nabijając. Coprawda, sztuciec zawiera tylko dwadzieścia pięć naboi, lecz on jest przekonany, że mogę palić bez końca. Zobaczymy, czy to się nam nie przyda!
Wystąpiłem z poza konia, potrząsnąłem obydwiema strzelbami i zawołałem groźnie:
— Stać, ani kroku dalej, bo strzelam!

164