Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nas taki parszywy pies, jakim ty jesteś, a tym razem przewaga po naszej stronie! Jeżeli któryś z was sięgnie po broń, dostanie kulą w łeb!
Miał rację! Byliśmy zdani na łaskę i niełaskę, coprawda dlatego tylko, że mieliśmy w stosunku do nich zbyt dobre zamiary, widocznie powzięte nie na miejscu. Mimo to nie zareagowałem na jego obelgę, a odparłem spokojnie:
— Właśnie dlatego, że jestem chrześcijaninem i dobrem za złe odpłacam, przybyłem was ostrzec.
— Przed kim?
— Przed Armenim, który spoczywał razem z nami.
— Dlaczego?!
— Podejrzewamy go. Prawdopodobnie jest szpiegiem Kys-Kaptsziji!
— Kłamstwo!
— Nie kłamię, być może tylko, że ulegam omyłce. Pomyśl o jego ostatnich słowach, — groził ci przecież!
— To mi obojętne!
— Kto grozi, ten wie, że groźbę jest w stanie spełnić; a ponieważ jeden człowiek wam nie podoła, przypuszczam, że ma pomocników!
— Gardzę nimi!
— Czy i samym Kys-Kaptsziji?
— Tak; śmieję się z niego! Dościgniemy go i poślemy ze wszystkimi ludźmi, których przy nim zastaniemy, do Gehenny! Wy zaś — precz stąd, bo kula w łeb!
— Nie bądź tak dufnym w swe siły, o mirzo! Kys-Kaptsziji jest w każdym bądź razie człowiekiem, który was przerasta pod każdym względem i jeśli Armeni ostrzegł go przed wami, nie natrafisz na nieprzygotowa--

157