Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścijan i chrześcijaństwa, niż sunnici. —
Aby przekonać się, czy jeźdźcy perscy nie zamierzają nas napaść, uszliśmy szmat drogi od strumienia. Tam mogliśmy dojrzeć, jak pośpiesznie jechali w poprzednim kierunku, nie żywiąc chwilowo wrogich zamiarów. Halef się odezwał:
— Sihdi, wpada mi coś na myśl; nic nie ujdzie twym oczom, wiesz więc zapewne, o co mi chodzi.
— Co takiego?
— Czyś spostrzegł wzrok, jakim Ormianin patrzył na Persów?
— Zauważyłem i słyszałem jego groźbę przy odjeździe.
— Cóż ty na to?
— Bardzo podejrzana osobistość!
— Hm, może ma jakie stosunki z Kys-Kaptsziji?
— Możliwe, nawet bardzo prawdopodobne, inaczej nie groziłby Persom temi słowami!
— Może nawet sam jest łowcą niewolnic?
— Jeśli nie jest nim samym, to w każdym razie jego szpiegiem!
— Szpiegiem, — jakto?
— To kłamca i oszust! Człowiek, bez sumienia i religji! Taki waży się na wszystko. Kys-Kaptsziji potrzebuje ludzi, których mógłby posyłać na przeszpiegi. Któż lepiej wywiąże się z tego zadania i doniesie, gdzie jest najwięcej ładnych dziewcząt, niż taki handlarz?
— Ale Armeni udawał się do Serdaszt! Tam nie mają rabusie już nic do roboty; ogołocili przecież tę dziurę ze wszystkich dziewcząt, które nie były ani ślepe, ani kulawe! A zresztą — to zbyt niebezpieczne dla nich

154