Strona:Karol May Sąd Boży 1930.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ich wsi, znaleźliśmy tylko puste chaty. Od tego czasu Akra koczowali wpobliżu rzeki Ghazir, a więc tak daleko, że nie mogliśmy się do nich dostać. Teraz powrócili i zamieszkali w odległości dwóch dni drogi od naszej osady. Kilku z naszych wyruszyło na przeszpiegi. Ujrzeli pojmanych przy ciężkiej robocie, zakutych w kajdany. Musimy ich uwolnić. My, chrześcijanie, chcemy użyć podstępu, szyici jednak są za przemocą. Dlatego drogi nasze się rozeszły. Szir Saffi, przywódca szyitów, jest wściekły, że nie chcemy z nimi pociągnąć. Jutro ma zamiar wyruszyć ze swoimi ludźmi, my zaś musimy pozostać, choćby dlatego, że jutro wypada id el Masbaha — Święto Różańca. O panie, gdybyś zechciał świętować z nami! Od dłuższego czasu nie mieliśmy duchownego. Zbudowaliśmy kościołek z małym dzwonkiem na szczycie, lecz od lat nie słyszeliśmy kazania, el Korban el mukaddas.
Słowa starca wzruszyły mnie głęboko. Święto Różańcowe w dzikim Kurdystanie! Któryż z Europejczyków przeżył coś podobnego? Nikt! Potrząsnąłem rękę starca i powiedziałem:
— Zatrzymam się u was, nie u szyitów, i spędzę święto razem z wami. Usłyszycie kazanie.
— Kazanie? — zapytał prędko. — Czy jesteś

88