Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale parlamentarjusze nie mają zwyczaju nosić rakiet — zaskrzeczał major.
— Racja. Wziąłem rakietę w najlepszym zamiarze. Za chwilę przekonacie się o tem. Okoliczność, że wśród ciemnej nocy, w ciemnym borze, oddaję się w wasze ręce, powinna was przekonać, iż mam uczciwe zamiary.
— Zobaczymy. Jesteście gotowi?
— Tak — odrzekł jeden z tych, którzy związali Kurta.
— Możemy więc zaczynać. Któż was posyła?
— Jak mówiłem sennorowi porucznikowi, generał Hernano.
— Hernano? — zapytał major ze zdumieniem. — Na jakiejże podstawie?
— Rzecz bardzo prosta. Wiedział, żeście się tu ukryli.
— Nie może być! Skądże się dowiedział?
— Dziś przybył do was pewien wysłannik Miramona i wręczył rozkaz generała. Znamy treść rozkazu. Mogę wam nawet pokazać dosłowną kopję.
— W takim razie — ordynarna zdrada!
— Nie chcę o tem mówić.
— Macie kopję przy sobie?
— Tak. W prawej kieszeni spodni. Przy rewizji nie zwrócono uwagi na małą karteczkę.
Kurt poczuł, że ktoś wyciągnął mu kartkę z kieszeni. Po chwili major zapalił ślepą latarkę i odczytał.
— Niema wątpliwości, że to zdrada! — zawołał siny ze złości.

68