Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otoczymy las i zawiadomimy o tem oblężonych przez parlamentarjusza.
— Do licha! To gra niebezpieczna. Te łotry nie uznają partamentarjuszy. Zakłują naszego wysłannika.
— Nie obawiam się tego, oczywiście, o ile wysłany człowiek będzie człowiek, który potrafi z tymi ludźmi gadać.
— Nie zapominajcie, że to nie wojsko regularne, tylko zwykła banda. Żaden z mych oficerów nie odważy się być parlamentarjuszem.
— Czyżby? W takim razie zgłaszam się i proszę o tę godność.
— Co? Chcecie pertraktować z guerillami? — zapytał generał zdumiony. — Ależ to pewna śmierć!
Kurt potrząsnął głową.
— Wcale nie mam ochoty, aby mnie rozstrzelano lub powieszono. Dajcie mi tylko odpis rozkazu Miramona.
— Każę zaraz zrobić kopję, poczem odeślę oryginał naczelnemu wodzowi.
Generał wręczył jednemu z oficerów kartkę Miramona. Kopję sporządzono w jednej chwili, poczem Hernano ciągnął dalej:
— Sennor Unger, przypuszczacie, że dwa bataljony wystarczą?
— Ależ z pewnością — odrzekł Kurt. — Wybierzcie dobrych strzelców, dajcie im pochodnie i rakiety, gdyż trzeba będzie oświetlać teren.
Generał wydał potrzebne rozkazy, poczem zrewidowano koronela. Po rewizji, która nie dała żad-

64