Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Zmierzch cesarza.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim, jak, jak to sobie planował? O nie, znam was zbyt dobrze! Zgładzilibyście go przy pierwszej lepszej sposobności. Nie mówmy jednak o rzeczach, których nikt nie odmieni. Postarajcie się lepiej o ogień, abyśmy mogli zasilić zgłodniałe żołądki.
— Końskie mięso... Brrr!... — wzdrygnął się Cortejo, patrząc napół pogardliwie, na pół żarłocznie na konia, na którego grzbiecie leżał zawinięty w szmaty kawał mięsa. — Nie wyobrażałem sobie, że kiedyś będę musiał kontentować się tym specjałem!
— To jeszcze nie najgorsze. Zresztą, zapewniam was, że to już długo nie potrwa. Wkrótce wszystko pójdzie na lepsze. Oczywiście, potrzebne są pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Weźmiemy je od pierwszego lepszego bogacza. Trudna rada.
— Tym pierwszym lepszym będę chyba ja — odezwał się ktoś z poza zwałów lawy. Po chwili wysunął się Grandeprise z wymierzonym karabinem.
Landola i Cortejo przestraszyli się nieludzko na widok strzelca. Cortejo patrzył nań w osłupieniu. Landola wnet się opamiętał i zawołał:
— To ty, Grandeprise? Djabeł cię chyba sprowadził! Idź więc do djabła!
Wyciągnął nóż z za pasa i rzucił się na przyrodniego brata jak tygrys. Ale nie zdołał go dosięgnąć. Pies bowiem, obserwujący każdy ruch Landoli, rzucił się na napastnika, skowycząc, i powalił na ziemię. Nóż wypadł z ręki Landoli.
Skowyt psa był czemś w rodzaju hasła dla towarzyszy strzelca. Wyskoczywszy z kryjówek, rzucili się na zbrodniarza. Gasparino nie stawiał oporu; z Landolą

25