Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/545

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   483   —

ziemię! Była noc i całkiem ciemno. Mógłbym się zatoczyć tak daleko, żeby mnie nie znaleziono i byłbym uratowany.
Skurczyłem nogi, zaczepiłem napiętki o dno i posunąłem się wstecz. Wtem poczułem stały opór, któremu żadna siła nie mogła podołać. Musiałem wyrzec się tej nadziei.
Minął pewien czas, który wydał mi się złożonym z kilku wieczności. Wtem zauważyłem, że jakieś ręce robią coś z otulającym mnie dywanem. Obracano mnie tam i sam, dopóki pakunku nie rozwinięto. Leżałem głęboko w słomie i spostrzegłem, że dzień już nastał, a nademną ukazała się twarz sługi Baruda el Amazat.
— Jeśli przyrzekniesz, że będziesz milczał, to zdejmę ci z ust to sukno — rzekł.
Skinąłem mu głową z wielką gorliwością. Odwiązał knebel i — Bogu dzięki — czyste, świeże powietrze napłynęło mi do płuc. Zdawało mi się, że z piekła dostałem się do nieba.
— Głodnyś? — zapytał.
— Nie.
— A pić ci się chce?
— Nie.
— Dostaniesz jeść i pić, i nie będziemy cię dręczyć, dopóki będziesz milczał i nie spróbujesz rozwiązać sznurów. Skorobyś jednak nie posłuchał, mam rozkaz zabić cię natychmiast.
Twarz jego zniknęła. Miałem swobodę ruchów o tyle, że nie krępował mnie dywan i mogłem podnieść się do postawy siedzącej. Leżałem w tylnej części niesłychanie długiego, wązkiego wozu, okrytego płócienną budą. Tuż przedemną siedział służący, jako mój dozorca, a na przodzie dwu obok siebie. Jednego z nich, zdaje się, także już widziałem; należał do tych, w których ręce popadłem. Drugi był zapewne woźnicą, kiradżim, o którym mówił mi derwisz. Nie widziałem zeń nic prócz futra, jakie kiradżowie noszą także latem, kapelusza z olbrzymiemi krysami i bata. Człowiek, który siedział pod tym