Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   424   —

zabrano go stąd. Zapytałem o Kolletisa. Kobieta spojrzała na mnie ze zdumieniem i rzekła:
— Kolletis, to mój mąż!
— Ach! Nie wiedziałem o tem. Czy niema tu człowieka z Konieh, imieniem Abd el Myrrhatta?
— On mieszka u nas.
— Gdzie on teraz?
— Poszedł się przejść do wieży na Galacie.
— Sam?
— Z bratem mojego męża.
To składało się wprost nadzwyczajnie! Czyżby chcieli zabrać klejnoty? Musiałem śpieszyć za nimi. Dowiedziałem się jeszcze, że dopiero niedawno wyszli, że Omar był tu jeszcze, kiedy opuszczali mieszkanie, że podążył gdzieś zaraz po nich. A zatem mściciel był tuż za zbrodniarzem. Dosiadłem konia i pojechałem kłusem na Galatę. W ciemnych ulicach tej części miasta roi się od majtków, żołnierzy okrętowych, umorusanych garncarzy, hammalików, natrętnych marynarzy, Żydów hiszpańskich i innych kręcących się tam i sam osobistości, tak, że przez natłok nie łatwo się przecisnąć.
Ale ścisk wzmógł się najbardziej, gdy dotarłem do wieży galackiej. Niewątpliwie zaszło coś nadzwyczajnego, gdyż popychano się i potrącano tak, że się to stawało niemal niebezpiecznem dla życia. Zapłaciłem właścicielowi najętego konia i przystąpiłem, aby zasięgnąć jakich wiadomości. Jakiś kaikczi, który właśnie wydobywał się z zamętu, objaśnił mi:
— Dwu ludzi wyszło na galeryę wieży i runęło przez poręcz; leżą całkiem roztrzaskani na ziemi.
Zdjął mnie przestrach. Omar udał się za obydwoma; czyżby mu się przytrafiło nieszczęście?
Przebiłem się z całą siłą i bezwzględnością przez tłum, narażając się nawzajem na niejednego szturchańca, uderzenie lub kopnięcie, ale wreszcie przeszedłem i ujrzałem w pośrodku wązkiego, utworzonego przez ludzi koła, na ziemi dwa ludzkie ciała. Widok ich był okropny. Galerya wieży genueńskiej w Galacie wznosiła się na wy-