Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   416   —

spadkobiercą stryja, podwoił swój majątek, ale dziś jeszcze płacze za synem i dałby dużo, żeby znalazł jakiś ślad po nim. Oto, co ci mogę powiedzieć.
— A więc ja mogę go zaraz na ten ślad naprowadzić.
— Ty? — zapytał Isla zdumiony.
— Tak. Jak mogłeś milczeć tak długo? Opowiadałem ci przecież jeszcze w Egipcie, że Abu en Nassr, który szuka Hassana, zabił Francuza w Wadi Tarfani i że zabrałem rzeczy zabitego. Czyż nie powiedziałem ci wówczas, że ten człowiek nazywał się Paweł Galingré.
— Nie wymieniłeś nazwiska.
— Jeszcze dziś mam tu jego ślubną obrączkę; reszta rzeczy przepadła niestety razem z torbą przy siodle, gdy koń mój utonął na Szocie Dżerid.
— Effendi, czy zawiadomisz o tem starca?
— To się rozumie!
— Czy napiszesz do niego?
— Zobaczę jeszcze. Listownie spadnie nań ta wiadomość zbyt nagle. Może mi droga do ojczyzny wypadnie tamtędy. Trzeba to będzie rozważyć.
Po tej rozmowie poszedłem do Halefa, który zrazu nie chciał wierzyć, że strzał jego chybił; wkońcu pogodził się z tym stanem rzeczy.
— Zihdi, a więc ramię moje przecież drżało.
— Zapewne.
— Ależ ten człowiek krzyknął i utonął. Nie widzieliśmy potem jego głowy.
— Zrobił to z rozumnym zamiarem; z pewnością dobrze pływa. Kochany hadżi Halefie Omarze, byliśmy głupcami. Czy sądzisz naprawdę, ze człowiek trafiony kulą w głowę może jeszcze krzyczeć?
— Ja nie wiem — odrzekł — bo nigdy jeszcze nie dostałem kulą w głowę. Jeżeli mi kiedy głowę przestrzelą, co oby Allah odwrócił ze względu na Hanneh, to spróbuję, czy potrafię krzyknąć! Ale jak myślisz zihdi, czy znajdziemy jego ślady?
— Mam nadzieję.