Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   405   —

— Za nimi, zihdi! — zawołał. — On tam przelazł!
— Z pewnością! Ale tak go nie dostaniemy. Musi przejść koło naszej bramy. Chodź!
Poskoczyłem do sieni i otworzyłem bramę. Biegło kilka postaci, które wyszły z domu Barucha; było ich trzy albo cztery. Piąty, biegnący za nimi, zawołał:
— Stać! Trzymajcie się razem!
To on był, to był głos jego, głos, którym w owej nocy ucieczki nad Nilem zwoływał swoją służbę. Halef poznał go także i nieroztropnie zawołał:
— To on jest, zihdi! Za nim!
Abrahim to usłyszał i popędził, nie oglądając się dalej, a my za nim. Aby nam ujść, skręcał poza kilka rogów ulicznych, zapadał w rozmaite ciemne uliczki, byłem jednak ciągle o piętnaście kroków za nim, a Halef biegł dzielnie za mną. Ale skok na podwórze nie pozostał bez skutku, bo inaczej byłbym dosięgnął tego człowieka. On był dobrym biegunem, a Halef tracił już oddech.
— Stań i zastrzel go, zihdi! — stękał.
Mogłem pójść za tą radą z łatwością, ale tego nie zrobiłem. In ni mieli większe odemnie prawa do tego zbrodniarza, dlatego chciałem go dostać żywcem. Pościg trwał zatem dalej. Wtem skończyła się ulica, którą biegliśmy dotąd, a przed nami ukazały się fale Złotego Rogu. Nie daleko od brzegu widać było pomimo ciemności łańcuch wysp, leżący w wodzie pomiędzy Baharive Keui a Sudludje.
— W prawo Halefie! — zawołałem.
Posłuchał, a ja skoczyłem w lewo. W ten sposób znalazł; się zbieg pomiędzy nami a wodą. Stanął na chwilę, by się oglądnąć za nami, a następnie rozpędził się ku brzegowi i skoczył w wodę, pod której powierzchnią zniknął.
— O waih! — zawołał Halef. — Ale przecież nam nie ujdzie!
Złożył się strzelbą do strzału.
— Nie strzelaj! — radziłem mu. — Trzęsiesz się ze zmęczenia! Ja skoczę za nim.