Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   398   —

kimi trzema do drugiej naszej izby. Tu zapaliliśmy świecę i przypatrzyliśmy się naszemu gościowi.
Był średniej budowy ciała, wieku niespełna może lat pięćdziesięciu i miał wcale inteligentne rysy twarzy.
— Witaj nam! — pozdrowiłem go. — Byliśmy przypadkowo świadkami zdarzenia i uważaliśmy za swój obowiązek dopomóc ci.
— Więc nie należycie do tamtych łotrów? — zapytał nieufnie.
— Nie.
— Wiedziałem, że chciano mię zabić i myślałem, że zabierasz mnie, bo nadeszła chwila odpowiednia. Kto wy jesteście?
— Ja jestem Niemiec, a to są dwaj wolni Arabowie z Sahary. Ten tu, Omar Ben Sadek, ma zemścić się krwawo na człowieku, który, jak się zdaje, uczęszcza do tego domu; dlatego wynajęliśmy sąsiednie mieszkanie, aby móc obserwować. Mieszkamy tu dopiero od dzisiaj i Allah tak zrządził, żeśmy zaraz pierwszego wieczora znaleźli sposobność do przeszkodzenia zbrodni. Czy wolno zapytać, kto jesteś?
Patrzył ponuro przed siebie, potem potrząsnął głową i odrzekł:
— Pozwól mi milczeć! Nie chcę, żeby w tej sprawie wymieniano moje nazwisko, które zna wielu. Jesteś cudzoziemcem, a ja potrafię ci się odwdzięczyć, chociaż nie będziesz znał mego nazwiska.
— Szanuję twoją wolę i proszę cię zarazem, żebyś nie mówił o podziękowaniu. Czy poznałeś którego z tych po drugiej stronie?
— Nie. Tam jest wielu gości, a wielu, którzy prawdopodobnie nie są gośćmi. Jeszcze w tej godzinie każę tę jaskinię przeszukać!
— Czy ci się to uda? Jestem wprawdzie przekonany, że ten Grek nie dowie się przed rankiem, że umknąłeś, policya go więc zaskoczy, jeżeli on także w zwykłych warunkach nie stawia straży u wejścia. Słyszałem jednak, że wielu urzędników policyjnych i innych, a nawet der-