Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   373   —

i on już zaprzedał się dyabłu opium, który nikogo nie wypuszcza ze szponów. Blizko niego drżał długi, chudy Dalmatyniec w paroksyzmie odurzenia, a nieopodal wykrzywiał się ku nam szkaradny grymas spodlonego derwisza, który opuścił swój klasztor, aby swoje siły życiowe dać na ofiarę szalonym widziadłom zwodniczej narkozy.
— Czy pan może także pali? — spytałem, wiedziony przeczuciem.
— Tak — odrzekł — ale od niedawna.
— Na miłość Boską, w takim razie może jeszcze czas zaprzestać! Czyż pan nie wie, jak podstępnie i dyabelsko działa ta trucizna?
— Dyabelsko? Hm, pan, jak się zdaje, tego nie rozumie. Przeciwnie, działa niebiańsko. Może pan spróbuje?
— Ani myślę. Czego się tu można napić?
— Wina. Ja zamówię, a reszta, to już pańska rzecz!
Podano nam gęste, czerwone, greckie wino, którego zły smak trudno pojąć, gdy się wie, co to są greckie winogrona o wielkich jagodach. Więc to był dom, do którego uczęszczał Abrahim Mamur! Pytałem o niego gospodarza, że jednak dla ostrożności nie chciałem wymówić jego nazwiska, a nie wiedziałem, jakie sobie przybrał teraz, więc badania były daremne.
Z tego powodu poleciłem golarzowi, żeby miał oczy otwarte i zawiadomił mnie natychmiast, skoro go tylko spotka. Zaopatrzyłem go w małą sumę pieniędzy i pożegnałem się, ale nie zdołałem jeszcze wyjść z tego smutnego lokalu, a już siedział on między graczami, aby stracić część pieniędzy w hazardzie, a resztę przepalić w opium. Widoczne było, że to już człowiek stracony, postanowiłem jednak wedle możności sprowadzić go z drogi, na którą się zabłąkał.
Nazajutrz był piątek, a Isla, który miał zajęcie na Perze, zaprosił mnie, żebym mu towarzyszył. Wracając, doszliśmy do budynku w kształcie meczetu, leżącego w pobliżu hotelu ambasady rosyjskiej i oddzielonego od ulicy sztachetami. Isla zatrzymał się i zapytał: