Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   316   —

myśl już wczoraj wieczorem, ale wydało się tak nieprawdopodobnem, że w to wierzyć nie chciałem. Natomiast teraz jestem tego pewny.
Słuchacze moi siedzieli jakiś czas w milczeniu. Po dłuższej pauzie odezwał się Jakób, potrząsając energicznie głową:
— To całkiem niemożliwe, effendi. Mój krewny nie nazywał się nigdy Dawuhd Arafim, ani Abrahim Mamur i nie był nigdy w Egipcie. Widziałeś tu znowu wczoraj tego Mamura?
— Tak. Zapomniałem powiedzieć wam o tem, bo musiałem zbyt wiele myśleć o muzyce. Opisz mi twego krewnego i szaty, które miał na sobie, gdy wyjeżdżał na uroczystość!
Żądaniu temu uczyniono zadość z największą dokładnością; zgadzało się wszystko, nie był to nikt inny, tylko Abrahim Mamur.
— Afrak Ben Hulam nie był nigdy w Egipcie — twierdzili ustawicznie — jakby zresztą mógł obcy wejść w posiadanie listów, które ze sobą przywiózł!
— To jedyne punkty niejasne; a jednak, gdyby tak ten Abrahim zabrał te listy rzeczywistemu Afrakowi?
— Allah kerim, wówczas musiałby go chyba zabić dla bezpieczeństwa!
— To się może jeszcze wyjaśni; po nim można się spodziewać wszystkiego. Musimy go znaleźć, musimy go znowu dostać w swe ręce! Ale widzicie teraz, że spokojny namysł przecież więcej wart od nierozsądnego pośpiechu. Złodziej ukrywa się jeszcze w Damaszku, albo opuścił miasto czemprędzej. Musicie być przygotowani na ten drugi wypadek. Co uczyniłbyś, Jakóbie Affarahu, jeżeliby już umknął?
— Gdybym znał kierunek, ścigałbym go, dopókibym go nie znalazł, choćby nawet przyszło pójść na koniec świata!
— Poślij więc prędko Szafaja na policyę. Niechaj doniesie i zażąda, żeby natychmiast obsadzono bramy