Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   22   —

chana, jeśliby chciał nam zrobić co złego. Nie obawiaj się, Halefie!
Sądziłem, że wysłano tych czterech jeźdźców na zwiady z powodu niepewności tych okolic i miałem słuszność, jak mi na moje pytanie w tym kierunku objaśnił Hajder Miriam.
Po bardzo skromnem śniadaniu, bo składającem się tylko z kilku daktyli, ruszyliśmy w drogę. Chan podzielił swoich ludzi na drobne oddziały, które odbywały pochód w odstępach kwadransu drogi. Był to człowiek rozsądny, ostrożny i starał się wedle sił o bezpieczeństwo dla swoich ludzi.
Jechaliśmy bez odpoczynku aż do południa. Zatrzymaliśmy się, gdy słońce zajęło już najwyższy punkt na niebie, aby dać koniom wypocząć. Po drodze nie natknęliśmy się na nikogo, znajdowaliśmy tylko na pewnych miejscach po drzewach i krzakach i na ziemi znaki jeźdźców, wysłanych naprzód. Te znaki wskazywały nam kierunek, w którym mieliśmy się posuwać.
Kierunek ten był dla mnie zagadką. Sinna leżała na południowy wschód od miejsca, na którem wczoraj spoczywaliśmy, a my zamiast w tym kierunku, jechaliśmy wprost na południe.
— Chciałeś się dostać do Dżiafów — przypomniałem chanowi.
— Tak.
— Ten szczep wędrowny znajduje się teraz w okolicach Sinny?
— Tak.
— A więc, jeśli dalej tak pojedziemy, to nie dostaniemy się nigdy do Sinny, lecz do Banny lub do Nwajegieh!
— Czy chcesz odbywać podróż bezpiecznie?
— To się rozumie!
— My także. Z tego też powodu lepiej będzie, jeżeli ominiemy wrogie plemiona. Będziemy jeszcze dziś do wieczora jechać bardzo szybko, a potem możemy