Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   240   —

dzie nie siedzieli na cmentarzu z uczciwych powodów. Ale ścigali cię tylko Arabowie?
— Persów, których widziałeś, nie było z nimi. Czy postać dowódcy, którego rozkaz słyszałeś, nie wydała ci się znajomą?
— Nie udało mi się go dobrze rozpoznać z powodu ciemności, a przytem siedział w pośrodku drugich.
— Przyszliśmy więc tu daremnie, chociaż podejrzewam prawie, że to byli prześladowcy Hassana Ardżir Mirzy.
— Czyż mogliby się tu znajdować, zihdi?
— Tak. Zwrócili się wprawdzie po napadzie na zachód, ale mogli łatwo przypuścić, że Hassan pojedzie do Bagdadu i dlatego jest prawdopodobne, że skierowali się przez Dżumejlę, Kifri i Cengabad na południe. Dla nas nie było możliwem z powodu kobiet posuwać się tak szybko.
Powróciliśmy do mieszkania, gdzie opowiedziałem Hassanowi zdarzenie i przedstawiłem moje obawy, które on jednak zlekceważył. Nie chciał uwierzyć, że jego prześladowcy mogą już być w Bagdadzie, a usłyszane przez Halefa słowa do niego się odnosić. Prosiłem go, by był ostrożnym i zażądał od baszy eskorty, lecz i tę radę odrzucił.
— Nie boję się — powiedział. — Szyitów nie mam się co lękać, gdyż podczas święta ustają wszelkie nieprzyjazne stosunki, a to także jest pewne, że mnie Arabowie nie napadną. Aż do Hilli będziesz przy mnie razem z swymi przyjaciółmi, a potem do Kerbeli już tylko dzień drogi. Droga zaś taka pełna pielgrzymów, że się tam na niej rozbójnik nie pojawi.
— Nie mogę cię zmusić do tego, żebyś poszedł za moją radą; zabierz jednak tylko to, co będzie niezbędne w Kerbeli, a resztę zostaw.
— Nic nie zostawię. Mam to, co posiadam, w obcych rękach zostawiać?
— Zdaje mi się, że nasz gospodarz to człowiek rzetelny i pewny.