Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   211   —

— I nie oddam ci niczego!
— To nawet zbyteczne, ponieważ siedzę już tutaj i objąłem wszystko w posiadanie.
— Nie dotkniesz niczego, co mi powierzono!
— Dotknę wszystkiego, co mi odtąd jest powierzone. Gdybyś mi się chciał naprzykrzać, zawiadomię o tem mirzę. Teraz rozkaż, żeby podano nam dobrą wieczerzę, gdyż jestem nie tylko gościem, lecz i panem w tym domu!
— Ten dom nie należy ani do ciebie, ani do mnie!
— Ale wynająłeś go w każdym razie. Nie marudź! Pragnę obchodzić się z tobą delikatnie i pozwalam na to, żebyś ty wydawał rozkazy; jeśli tego nie uczynisz, sam się o wszystko postaram! Widząc się przypartym do muru, powstał aga.
— Dokąd? — spytałem.
— Idę zamówić dla was jedzenie.
— Możesz to i stąd uskutecznić. Zawołaj służącego!
— Człowieku, czy jestem więźniem?
— Coś takiego! Odmawiasz mi praw moich; muszę zatem niedopuścić do tego, żebyś stąd odszedł i przedsięwziął może coś, na co nie mógłbym się zgodzić.
— Panie, ty nie wiesz, kto ja jestem!
Teraz poraz pierwszy rzekł do mnie, „panie“; stracił już pewność siebie.
— Wiem bardzo dobrze — odrzekłem. — Jesteś mirza Selim aga i nic więcej!
— Jestem powiernikiem i przyjacielem mirzy. Poświęciłem wszystko, aby pójść za nim i ocalić jego majątek.
— To pięknie i chwalebnie z twej strony; sługa powinien być swemu panu oddany. Odprowadzisz mnie teraz do mirzy.
— Zaraz to zrobię, natychmiast!
— Towarzysz mój zostanie tutaj, a ty masz się o to postarać, żeby mu na niczem nie zbywało. Resztę postanowi sam Hassan Ardżir.