Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   195   —

— Zrób to ty, emirze! Przed tobą się nie wyprze.
— Niechaj się więc ludzie twoi oddalą, żeby mu było łatwiej się przyznać. Masz tu, oddaj im noże! Kładę jednak za warunek, że wolno mi będzie wydać wyrok i że nie przeszkodzisz mi w jego wykonaniu.
Mirza zgodził się chętnie.
Teraz przyszedł Halef ze zbiegiem, zmieszanym i przerażonym zarazem. Na moje skinienie przyprowadził go na miejsce, gdzie siedzieliśmy z Ardżir Mirzą. Patrzyłem mu przez chwilę ostro w oczy i rzekłem:
— Od ciebie zależy, co cię spotka. Jeżeli przyznasz się do błędu otwarcie, możesz się łaski spodziewać, jeśli jednak zaprzeczysz, to przygotuj się na drogę do dżehenny!
— Panie, ja powiem wszystko — odrzekł — ale oddal tego psa!
— Będzie stał przed tobą, dopóki nie załatwimy tej sprawy. Rozszarpie cię na jedno moje skinienie A teraz powiedz szczerze: Czy ty uwolniłeś Saduka?
— Tak, to ja.
— Dlaczego?
— Bo mu to przysiągłem.
— Kiedy?
— Zanim wyruszyliśmy w podróż.
— Jak złożyłeś mu przysięgę, kiedy on niemy i nie może rozmawiać?
— Panie, ja umiem czytać! — odparł dumnie.
— Więc opowiadaj!
— Siedziałem na dziedzińcu z Sadukiem sam jeden; wtem napisał mi on na pergaminie pytanie: czy go kocham. Odpowiedziałem: „tak“. Żal mi go było, że mu język ucięto. Wtedy on pisał dalej, że on mnie także lubi i że powinniśmy zostać przyjaciółmi krwi. Zgodziłem się, poczem przysięgliśmy na Allaha i Koran, że nie opuścimy jeden drugiego nigdy, i że będziemy sobie pomagać w każdej potrzebie i niebezpieczeństwie.
— Czy mówisz prawdę?