Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   190   —

staliśmy się mimo jego wartkości na przeciwległe miejsce drugiego brzegu, gdzie nadłamałem znowu kilka gałązek, aby wytyczyć kierunek wprost na południe. Grunt był tutaj trawiasty, co mi było na rękę, gdyż trudniej dała się na nim zauważyć woda, która z nas ściekała.
I znowu pomknęliśmy dalej cwałem. Persowie musieli tu stanąć najdalej w pół godziny, a jeżeli nie byli całkiem niedoświadczeni lub lekkomyślni, to z pewnością poznali, że ślady naszych koni na trawie nie mogły pochodzić z czasu dawniejszego, tylko z dzisiejszego rana. Mimoto jechaliśmy dalej jeszcze ze dwie godziny w tym samym kierunku przez nizkie pagórki i płytkie doliny, poprzerzynane małymi spływami. Wkońcu dostaliśmy się, jak przypuszczałem, znowu do Djalahu, i przeprawiliśmy się na drugi brzeg. Oczywiście wszędzie umieszczaliśmy w odpowiednich miejscach znaki. W końcu wydobyłem pergamin.
— Chcecie pisać master? — zapytał Lindsay.
— Tak. Znaki muszą się skończyć niebawem; spróbuję zatem, czy pergamin nie wywoła skutku tego samego.
— Pokażcie, co piszecie!
— Macie, przypatrzcie się temu!
Dałem mu pergamin, na którym napisałem kilka perskich wyrazów. Przyjrzał się im, potem mnie, przyczem ułożyły mu się wargi w trapezoid zakłopotania, nos zaś zsunął się na bok z zawstydzeniem.
— Heigh ho! Kto przeczyta tę pisaninę? Co ona znaczy?
— To po persku i czyta się od prawej do lewej, a brzmi tak: Haijah hemwer ziru bala — teraz ciągle w dół!
Zagiąłem dwie gałęzie krzaka ku sobie i przymocowałem pergamin w ten sposób, że musiał zaraz wpaść w oko. Następnie jechaliśmy z biegiem rzeki, aż tam, skąd mogliśmy obserwować miejsce ostatniego naszego przejścia przez rzekę bez narażenia się na to, żeby