Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   13   —

— Tak, panie.
— Ile macie namiotów?
— Nie mamy namiotów.
To mię uderzyło. Skoro plemię koczownicze opuszcza obóz bez namiotów, to znaczy to zazwyczaj, że jest na wyprawie rozbójniczej lub wojennej. Pytałem dalej:
— Ilu was jest dzisiaj?
— Dwustu!
— A kobiet?
— Nie mamy ich z sobą.
— Gdzie wasz obóz?
— Niedaleko stąd. Jeśli obejdziesz tamten róg lasu, będziesz u nas.
— Więc zauważyliście tu nasz ogień?
— Spostrzegliśmy go, a chan wysłał mnie, abym zbadał, co za ludzie się tu znajdują.
— Dokąd idziecie?
— Na południe.
— Do jakiej miejscowości?
— W okolice Sinny.
— To jest przecież w Persyi.
— Tak. Przyjaciele nasi obchodzą tam wielką uroczystość, na którą nas zaprosili.
To mię znów uderzyło. Ci Bejaci mieli swoje sadyby nad brzegami Kuru-Czai i obok ruin Kizzel-Karaba, a zatem w pobliżu Kifri; to miasto zaś leżało na południowy zachód od naszego dzisiejszego obozowiska, podczas gdy Sinna leżała o dwie trzecie tego oddalenia na południowym wschodzie. Dlaczego Bejaci nie udali się wprost z Kifri do Sinny? Czemu tak daleko kołują?
— Co robicie tu w górze? — zapytałem więc. — Czemu przedłużyliście sobie drogę w dwójnasób?
— Bo musielibyśmy iść przez kraj baszy z Sulimami! a on jest naszym nieprzyjacielem.
— Ależ tutaj jesteście także na jego terytoryum.
— Tu nas szukać nie będzie. Wie o tem, żeśmy wyruszyli i przypuszcza, że znajdzie nas na południe od swej rezydencyi.