Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   170   —

kiego czosnku i innych ziół, używanych do przyrządzania głuszców. Tylko przypadkiem dostał się w nasze pobliże.
— I podsłuchiwał nas — wtrąciłem.
— Widziałeś przecież, że temu zaprzeczył.
— Nie wierzę mu.
— O, on jest wierny!
— Nie podoba mi się jego twarz. Ludzie z załamaną, kanciatą szczęką są fałszywi. To może przesąd, ale dla mnie potwierdzało się zawsze. Czy urodził się niemy?
— Nie.
— Przez co utracił mowę?
Mirza zawahał się z odpowiedzią, ale wkońcu powiedział:
— Nie ma języka.
— Ach! A przedtem umiał mówić? Więc mu go ucięto?
— Niestety! — odrzekł mirza powściągliwie.
Pomyślałem ze zgrozą o tem rządkiem dziś już na szczęście okrucieństwie karania występku, popełnionego językiem, za pomocą ucięcia lub wyrwania tego organu. Ta nieludzkość zdarzała się najczęściej na Wschodzie i w niewolniczych państwach amerykańskich.
— Hassanie Ardżir Mirzo — zacząłem znowu — widzę, że niechętnie o tembyś mówił, lecz ten Saduk mi się nie podoba i nie mógłbym nigdy obdarzyć go zaufaniem, a obecność jego podczas naszej rozmowy wydaje mi się podejrzaną. Nie jestem ciekawy, lecz w okolicznościach niebezpiecznych mam zwyczaj zwracać uwagę nawet na najobojętniejsze przedmioty. Proszę cię, żebyś mi opowiedział, w jaki sposób postradał Saduk język.
— Wypróbowałem go, emirze; wierny jest i uczciwy. Mimoto dowiesz się, co skłoniło mego ojca do ukarania go w ten sposób.
— Twego ojca? O, to jest ważne!
— Mylisz się, emirze! Ten Saduk był w młodości