Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   136   —

— Jesteście moimi gośćmi i Allah nakazuje mi czuwać nad wami; oby wam użyczył spokoju i przyjemnych marzeń!
Bez żadnych przeszkód korzystaliśmy z gościnności przyjacielskiego Dżiafa. Gdyśmy wyruszali nazajutrz, radził nam gospodarz, żebyśmy nie jechali już dalej na wschód, gdyż moglibyśmy się natknąć na rozbójników Bilba. Za najlepszą rzecz uważał dostać się do Djalahu i wzdłuż jego brzegów dojść do południowej doliny. Nie miałem właściwie ochoty posłuchać tej rady, gdyż przyszli mi na myśl Bebbehowie, których mogliśmy spotkać w tej dolinie, jeśliby nas ścigali; plan ten jednak znalazł u Haddedihnów takie uznanie, że musiałem im wkońcu ustąpić.
Obdarzywszy Mamrahsza i jego żonę, wedle ich pojęć sowicie, ruszyliśmy w drogę. Kilkunastu konnych Dżiafów towarzyszyło nam z rozporządzenia Mamrahsza. W kilka godzin dostaliśmy się do doliny, położonej pomiędzy wyżami Cagrosu i Aromanu. Doliną tą ciągnie się słynna droga Szamian, łącząca wprost Sulimanię z Kirmanszah. Zatrzymaliśmy się nad rzeczką.
— To rzeka Garran — rzekł dowódca Dżiafów. Jesteście już na właściwej drodze. Trzymajcie się tylko kierunku tej wody, bo ona wpada do Djalahu. Bądźcie zdrowi, niech was Allah prowadzi!
Zawrócił ze swoimi, zostawiając nas samym sobie.
Następnego dnia dotarliśmy do Djalahu, płynącego ku Bagdadowi. Rozłożyliśmy się nad jego brzegiem na południowy wypoczynek. Dzień był taki jasny, taki słoneczny, że nie zapomnę go nigdy. Z prawej i lewej strony szemrała w oda; na lewo leżało łagodne wzgórze, porosłe klonami, jaworami i kasztanami, a przed nami wznosił się zwolna wązki grzbiet górski, którego poszarpana, skalista korona lśniła się ku nam, jak ruina rycerskiego zamczyska.
Zabraliśmy z sobą od Mamrahsza mały zapas żywności, który się jednak już skończył. Wziąłem więc strzelbę, żeby upolować coś do jedzenia i puściłem się wzdłuż