Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   105   —

— Twoje uderzenia były największą obelgą, jaka istnieje; znieważony żąda twojej krwi!
— Widocznie to, że go obiłem, musiało nie być zniewagą, lecz wielkim zaszczytem, skoro pozwoliłeś mu potem walczyć u swego boku. Jeśli domaga się mojej krwi, to niechaj przyjdzie zabrać ją sobie!
— Nakoniec skradłeś nam wczoraj najlepsze konie. Czy i to przyjaźń?
— Zabrałem wam konie, ponieważ wystrzelaliście nasze. Wszystkie twoje zarzuty są fałszywe i bezpodstawne. Nie mamy czasu, ani ochoty wystawiać dłużej naszą cierpliwość na próbę. Powiedz nam krótko, czego żądasz, a my damy ci również odpowiedź.
Nareszcie wyjechał szejk ze swymi warunkami, zaczynając:
— Żądam, żebyście do nas przybyli...
— Dalej! — rzekłem.
— Wydacie nam konie, broni wszystko, co posiadacie.
— Dalej!
— Ty dasz zadośćuczynienie człowiekowi, którego obiłeś.
— Dalej!
— Potem możecie ruszyć, dokąd wam się podoba.
— Czy to już wszystko?
— Tak. Widzisz, że jestem bardzo łaskawy!
— Na czem ma polegać zadośćuczynienie, którego żąda ów człowiek?
— Na odszkodowaniu, jakie ustanowimy. Sądzę, że powiesz „tak“ na moje żądania!
— Nie powiem „tak“, lecz mówię „nie“. Nie wy, lecz my mamy prawo żądać. Zresztą żądanie twe jest bezrozumne. Jakżeż mógłbym zapłacić odszkodowanie, gdybyście nam wszystko przedtem zabrali? Radzimy wam puścić nas bez przeszkody; to dla was najlepsze! Zważ, że znajdujesz się w mojej mocy!
— Czy każesz mnie zamordować?
— Nie zamordować, lecz zabić, skoro tylko Bebbehowie dopuszczą się względem nas czegoś wrogiego.