Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głową. Zżyliśmy się tak blisko, że myśli jednego drugi już naprzód przeczuwał.
Gdy byliśmy sami, przechodziło nieraz kilka godzin, a my nie zamieniliśmy ani słowa ze sobą. Nawet niebezpieczeństwo, spadające znagła, nie zawsze zmuszało nas do otwierania ust; wymiana zdań ograniczała się do jednego, krótkiego skinienia. Skoro jednak znalazło się więcej ludzi z nami, mniej skąpiliśmy słów, aby inni mogli nas pojąć. Gdy zamierzaliśmy coś, co dla nas naturalne, dla innych było trudne do pojęcia, albo nawet niedorzeczne, Winnetou udzielał chętnie wyjaśnień, mianowicie w ten sposób, że zamieniał ze mną pytania i odpowiedzi. Taka rozmowa, jakkolwiek krótka, zawierała zwykle pouczenia dla słuchających.
Gdy więc teraz oczy wszystkich, nawet wodza, spoczęły na nim, zwrócił się do mnie i rzekł:
— Czy Old Shatterhand uważa to miejsce za odpowiednie?
Skinąłem potakująco i zsiadłem z konia.
— Czy dwie straże wystarczą?
— Jeden jedyny człowiek, dopóki się nie ściemni.
— Niech więc wojownicy Mimbrenjów rozsiodłają swoje konie i puszczą je na paszę. Old Shatterhand i Winnetou pozostawią swoje wpogotowiu.
To powiedziawszy, zsiadł i, podobnie jak ja, zarzucił uzdę na kark konia.
Widać było, że jego słowa wywołały powszechne zdumienie. Mimbrenjowie przypuszczali, że zaczaimy się tutaj i, nie zsiadając z koni, zaczekamy na Yuma, aby wypaść na nich niespodziewanie; nawet wódz był tego mniemania, gdyż zapytał Winnetou:

60