Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłem z za krzaków, za któremi się przebrałem. — Prawie, że nie mogę cię poznać. Ale też takim przedstawialiśmy sobie z bratem Old Shatterhanda, gdy nam opowiadano o nim i o Winnetou.
Milczeniem zbyłem to otwarte wyznanie, które mię trochę zakłopotało. Podałem mu niedźwiedziówkę, mówiąc:
— Niech mój młody, czerwony brat zostanie tutaj i weźmie tę strzelbę, której nie potrzebuję teraz. Skoro Yuma ukażą się, wyjadę im naprzeciw i pomówię z nimi. Jeśli nadciągną z taką siłą, że odważą się mnie zaczepić, będziemy się bronili z poza tych zarośli.
Stanąwszy tuż za pierwszemi krzakami, obserwowałem drogę, przez nas przebytą. Stało się tak, jak przypuszczałem; już po niedługim czasie zobaczyłem po przeciwnej stronie łąki trzech jeźdźców, którzy zbliżali się do nas kłusem. Wyjechałem naprzeciw nich, przybrawszy postawę człowieka, który zupełnie spokojnie i bez troski udaje się w swoją drogę. Przytem pochyliłem się nieco naprzód, jakgdybym był tak zmęczony, że nie zwracam wcale uwagi na leżącą przede mną okolicę.
Yuma, dostrzegłszy mnie, przystanęli na chwilę; nie widząc jednak nikogo więcej, ruszyli dalej; nie obawiali się przecież człowieka jadącego samopas. Udawałem, że ich nie widzę. Sztuciec trzymałem wpoprzek siodła, żeby móc jednym ruchem złożyć się do strzału. Byłem przekonany, że nie poznają mnie, a przynajmniej nie z miejsca; przecież tak bardzo byłem przeinaczony dzięki nowemu ubraniu; ponadto owinąłem twarz jaskrawą meksykańską chustą, zwaną gargantille, służącą do ochrony przed słońcem; ponieważ zaś szeroki sombrero za-

42