Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to, stracili pewność siebie.
— Stać! — zawołałem powtórnie. — Powystrzelam was do nogi!
Jeszcze dwie kule, obie celne. Dzielny Mimbrenjo stał przy mnie i strzelał także. Ja wrogów raniłem; jego kula niosła śmierć. lndjanie stanęli; nie mieli ochoty narażać się na dalsze strzały. Wielu pobiegło zpowrotem, ażeby przynieść strzelby. Jeden jednak pędził dalej, zaślepiony gniewem; był to Vete-ya. Krzycząc ze wściekłości, jak dzikie zwierzę, wywijał nożem, jedyną bronią, jaką posiadał w tej chwili; ściskał nóż w lewej ręce, gdyż prawą miał bezwładną od czasu naszego pierwszego spotkania, gdy ratowałem moich Mimbrenjów od śmierci. Popełniał poprostu szaleństwo, goniąc za mną w ten sposób; nieostrożność tę mogło wytłumaczyć tylko nadzwyczajne podniecenie. Ponieważ nie chciałem okaleczyć mu i drugiej ręki, zdecydowałem się nie strzelać, lecz przyjąć go uderzeniem kolby w głowę. Był już blisko; podnosząc wysoko nóż do pchnięcia, rzucił się na mnie; w tym jednak momencie uskoczyłem wbok i zamierzyłem się odwróconym sztućcem; klinga wodza przecięła powietrze, mój cios kolbą rozciągnął go nieprzytomnego na ziemi.
Wojownicy, którzy to widzieli, podnieśli przeraźliwy wrzask, przypuszczając, że ogłuszyłem wodza tylko poto, żeby go spokojnie zakłuć. Ci z nich, którzy pobiegli po strzelby, wracali teraz. Inni, przezorniejsi, pędzili do swoich koni. Nie mogliśmy dłużej zwlekać. Pospieszyliśmy więc do wnętrza wąwozu, ażeby dosiąść wierzchowców.
Chłopiec wyprzedził mnie oczywiście tak, że za-

32