Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Żyję, żyję, żyję! Mogę mówić, poruszać się mogę! Nie umarłem, nie odszedłem do Wiecznych Ostępów!
Wówczas wyjął mi Winnetou nóż z ręki, pokazał wodzowi i spytał:
— Czy Nalgu Mokaszi przyznaje, że został zwyciężony? Old Shatterhand mógł go zakłuć, pragnął jednak oszczędzić.
Mimbrenjo podniósł zwolna rękę, wskazał na mnie sztywno, a twarz jego przybrała wyraz zgrozy:
— Biała twarz ma w pięści wcieloną śmierć. Jak to strasznie jest żyć, a jednak być umarłym. Stokroć wolałbym umrzeć, umrzeć naprawdę. Niech Old Shatterhand uderzy mnie nożem w serce, lecz tak, abym nie mógł już ani słyszeć, ani widzieć!
Stanął przede mną i przybrał postawę człowieka, oczekującego śmiertelnego ciosu. Ująłem Silnego Bawołu za rękę, zaprowadziłem do miejsca, gdzie stali obydwaj jego synowie i powiedziałam do młodszego z nich:
— Twój starszy brat otrzymał ode mnie imię, ty otrzymasz niemniejszy podarek: daruję ci twego ojca. Weź go i upomnij, by już nigdy nie zwątpił w Old Shatterhanda!
Stary spojrzał na mnie badawczo, jakby ze zdziwieniem i spuścił wzrok ku ziemi:
— To jeszcze gorsze od śmierci! Składasz moje życie w ręce dziecka! — rzekł. — Stare skwaw będą mię wytykać palcami, bezzębne usta szeptać jedne drugim, że zwyciężyłeś mnie, a teraz należę do chłopca, który nie ma imienia. Życie moje będzie piastowaniem hańby!
— Nigdy! Nie jest hańbą ulec w pojedynku, a twój młodszy syn uzyska niebawem tak samo słynne imię,

132