— Wątpię. Niech Old Shatterhand dobrze pomyśli; — nie powinien zapominać o niczem!
— Cóż mogłem zapomnieć?
— Że Yuma czuli się dotychczas bezpieczni. Usnęli z myślą, że z nadejściem poranku napadną nas i rozniosą. Teraz, gdy ocknęli się napół senni, stają wobec sytuacji wręcz przeciwnej; okrążono ich i mają się poddać. Jestem więc prawie pewien, że, wzburzeni, zapomną o ostrożności i chwycą za broń.
— Opamiętają się prędko, gdyż posłałem gońców, którzy ich uspokoją, a nawet zdadzą poselstwo, które przyniesie im nadzieję.
— Nie mogą mieć żadnej; muszą wszyscy umrzeć! Czyś ty aby nie poczynił im nadziei na uwolnienie?
— Tak.
— Wszystkim? — nawet wodzowi?
— Zwłaszcza jemu.
— Czyś oszalał? Nigdy się na to nie zgodzę!
— Nie potrzeba mi twojej zgody!
— Jakto?! Czy ty sam tutaj dowodzisz? Czy ja Winnetou nie mamy nic do powiedzenia?
Znowu ogarnęła go wściekłość, co zresztą zdarzało się nader często. Odpowiedziałem więc flegmatycznie:
— Tak. Macie głos również; ale tym razem przyrzekłem nie słuchać was. A nawet przyrzekłem jeszcze o wiele, wiele więcej.
— Jeszcze więcej! — Co?
— Uwolnić pokryjomu Wielkie Usta i jego ludzi, przeciąwszy im rzemienie.
— Przyrzekłeś! — krzyknął, pieniąc się ze wście-
Strona:Karol May - Yuma Shetar.djvu/115
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
115