Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszli z pokoju na korytarz. Po chwili zatrzymali się przed jakiemiś drzwiami. Kiedy major otworzył, znaleźli się znowu w korytarzu.
Orbanez zapukał do drzwi wewnętrznych. Na głośną, rozkazującym tonem rzuconą odpowiedź: — Wejść! — adjutant otworzył drzwi. Zamknąwszy za sobą, znalazł się w obliczu sławnego, a raczej osławionego generała, którego nazwać można z czystem sumieniem zdrajcą i szubrawcem.
Miramon rzucił na oficera badawcze spojrzenie:
— Co mi pan przynosi?
— Przyprowadziłem doktora Hilaria z Santa Jaga. Muszę go panu generałowi przedstawić.
Zaciekawiony generał zapytał:
Ah, to ten, któremu posłaliśmy dwustu ludzi? Czy zastali go w domu?
— Nie. Był już w drodze.
— Szkoda. W takim razie nie na wiele nam się przyda.
— Ależ przeciwnie! Przysięga, że był obecny przy zamachu.
— Zamach udał się oczywiście, co? Doskonale! Spisał się pan chwacko. Skoro zostanę prezydentem, nie minie pana nagroda.
Zasępił się. Twarz nabrała ponurego wyrazu. Po chwili rzekł:
— Czy nie sądzi pan, że prowadzimy ryzykowną grę?
Adjutant potrząsnął głową.
— Dlaczegóż to?
— Mam pewne objekcje. Wydajemy cesarza

88