Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mie. — Bądźcie łaskawi powiedzieć, czyście nie widzieli tu wczoraj trzech ludzi?
Vaquero zasępił się jeszcze bardziej.
— To wasi towarzysze, sennor?
— Nie, ale szukamy ich. To zbiegli zbrodniarze. Powinni byli przechodzić tędy.
Wyraz podejrzliwości ustąpił z twarzy vaquera.
— Jeżeli tak, chętnie powiem, co mi wiadomo. Nie widzieliśmy nikogo, ale musieli tu być jacyś trzej ludzie, gdyż dziś rano stwierdziliśmy brak trzech koni i trzech siodeł.
— Nie ulega wątpliwości, że to oni. Dziękuję za wiadomość. Adios, sennor!
— Niema za co. Jeżeli chcecie mi sprawić przyjemność, powieście tych łotrów na pierwszej lepszej gałęzi.
— Pomyślę o tem, kiedy ich schwytamy. Możecie być pewni, że nic dobrego ich nie spotka!
Strzelec wrócił do towarzyszy. Badanie śladów pokazało, że datują się od ubiegłej nocy.
Nie dotarli zbyt blisko zbrodniarzy i nie było nadziei, aby to rychło nastąpić mogło. Zbiegowie jechali z pewnością przez całą noc, mieli więc przewagę jednej nocy i jednego przedpołudnia. Niełatwo było nadrobić ten czas, zwłaszcza, że nie mogli poruszać się nocą, kiedy śladów niesposób dojrzeć. Przyszłość okaże, kto będzie wytrwalszy.
Grandeprise wziął psa na smyczę i po krótkim wypoczynku ruszono w kierunku południowym, ścigający byli w doskonałym humorze. Podtrzymywała ich

153